Kwoka Żakowski i inni inteligenci

2010-09-28 18:01

 Według Jacka Żakowskiego inteligent to „kwoka wysiadująca jajo mądrości” i „palacz narodowego pieca". Niestety, kapitalistyczne państwo posłannictwa inteligenta nie docenia i nie dość, że nim pogardza, to jeszcze płaci mu grosze. Naprawdę jest aż tak źle? Nie, Żakowski bredzi. Jest dokładnie odwrotnie.

Nad polskimi inteligentami, nad którymi rzekomo bezlitośnie znęca się zła władza, Żakowski roztkliwia się w tekście* opublikowanym przed trzema laty w „Dzienniku”. Władza to PiS, a te straszne tortury to konieczność złożenia oświadczeń lustracyjnych. Nie zagłębiając się w ówczesne nudne jak zawsze  spory polityczne, chciałbym zwrócić uwagę na portret inteligenta, który Żakowski kreśli w swoim utworze.

Otóż, według czerwonej gwiazdy polskiego dziennikarstwa nasz poczciwy inteligent, w zmurszałych murach uczelni piszący kolejną wtórną książkę, którą przeczyta co najwyżej on sam i jej recenzent, jest, uwaga!, „palaczem narodowego pieca”, który „musi przenieść przez wszystkie zawieruchy święty ogień rozumności i sensownej zbiorowej tożsamości.” Poezja etatowego publicysty „Polityki” imponuje, prawda? Inteligent, pisze Żakowski (który sam uznaje się za inteligenta, więc schlebia samemu sobie), „jest jak kwoka na jajach albo jak stara kobieta ze sztuki Różewicza - po pierwsze wysiaduje." Co wysiaduje? "Jaja rozumności". Inteligent jednak, jak na prawdziwego Prometeusza przystało, jest niedoceniany, ignorowany, wykpiwany, poniewierany, źle opłacany i w ogóle żywot jego Golgotą. Ale on, choć delikatny, kruchy i wrażliwy, pokornie wznosi się ponad doczesną marność i godzi na niską pensję i pogardę świata. Wie, że „będzie zarabiał tyle, co kierownik sali w lepszej restauracji, za naukową książkę zapłacą mu tyle, ile marny konferansjer dostaje za koncert, a przeciętny dziennikarz za jeden czy dwa artykuły”, a w dodatku, proszę Państwa, „gdyby tylko zechciał, mógłby zająć miejsce każdego z nich, bo góruje nad nimi intelektualnie.” Wypada zauważyć, że skoro konferansjer jest marny, a dziennikarz przeciętny, to górowanie nad nimi nie będzie żadnym osiągnięciem. Żakowski, niebaczny na ten niuans, stawia w końcu szokującą diagnozę: „inteligent sprzedaje swoje szare komórki znacznie poniżej ich rynkowej ceny, bo inne wartości są dla niego ważniejsze.” A mimo to - nie może nadziwić się kolega Najsztuba - inteligentem tym wszyscy wokół, a przede wszystkim władza, pogardzają, wyzywając od "wykształciuchów".

No, cóż, Żakowski, jak zwykle mija się z prawdą niemal za każdym razem, gdy otwiera usta. Ale w końcu „jak pies wraca do swoich wymiocin, tak głupiec powtarza swe głupstwo” (to nie ja, to Pismo Święte). Skupmy się na wątku zarobków, bo przecież to, czy inteligent bywa pogardzany przez daną władzę (np. PiS) jest determinowane nie przez fakt bycia inteligentem, a przez fakt bycia inteligentem-zwolennikiem konkretnej politycznej opcji (np. PO, albo SLD). Poza tym, gdy jeden polityk nazywa profesora wykształciuchem, drugi, tyle że z opcji przeciwnej, nazywa go wybitnym naukowcem. Pogarda więc zawsze jest równoważona uznaniem. Tego, rzecz jasna, Żakowski nie zauważa. Zarobki zaś profesorów wyższych uczelni nie są tak niskie, jak się temu dyżurnemu polskiemu socjaliście wydaje. Wystarczy krótki internetowy risercz, żeby przekonać się, że rektorzy polskich uczelni zarabiają od 15 do 31 tys. zł brutto miesięcznie, a „szeregowi” profesorzy od 3,8 do 10 tys. zł. To chyba odrobinę więcej niż przeciętny dziennikarz dostaje za dwa artykuły? Poza tym przysługują im różne dodatki, od funkcyjnego (a każdy w końcu zostanie kiedyś tym dyrektorem instytutu, przynamniej na kadencję), po premie za recenzowanie doktoratów, rekrutowanie studentów, czy koordynowanie praktyk zawodowych. Te fakty mówią same za siebie i rozbijają tezę Żakowskiego  o biednym inteligencie u samej podstawy.

Inteligent nie jest zagrożony przez państwo, on żyje pod jego ochroną! Słyszał ktoś o zwolnieniu profesora za kiepskie wyniki dydaktyczne, albo za niski poziom publikacji? A przecież nie jest tajemnicą, że poziom polskiego szkolnictwa wyższego jest żenujący i nikt na świecie polskimi naukowcami (czy to z zakresu humanistyki, czy nauk ścisłych) głowy sobie nie zawraca. Mocno wątpliwe  jest też nie tylko to, czy polski inteligent sprzedaje swoje szare komórki poniżej ceny rynkowej, lecz także to, czy w ogóle je sprzedaje. Ja twierdzę, że raczej - dzięki aparatowi dotowania szkolnictwa wyższego z podatków - zmusza innych do ich kupowania. Jeśli rzucilibyśmy go na głęboką wodę wolnego rynku i prywatnego szkolnictwa, jego szarymi komórkami nie zainteresowałby się nawet pies z kulawą nogą.

Dlatego zapomnijmy już o inteligencie Żakowskim, który jeśli ma z jajami cokolowiek wspólnego to tylko to, że je sobie chyba robi, płodząc nonsens za nonsensem. Przytoczmy natomiast to, co o inteligentach pisał Murray Rothbard w "Manifeście libertariańskim". Diagnoza Rothbarda jest w tym samym stopniu brutalna, co prawdziwa: inteligent jest potrzebny etatystycznemu państwu do legitymizowania jego działalności. To on tworzy teorie przekonujące, że państwa potrzeba nam więcej i więcej w każdej dziedzinie życia. I za to państwo go wynagradza.

 

 

Komentarze

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz